Praktyki w Bielefeld

Trzy tygodnie. Ponad 1000 km od domu. Dziewiętnastogodzinna podróż autobusem dała nam wszystkim w kość. Na początku tryskaliśmy energią. Gra w karty, śmieszne żarciki, opowieści, śpiewanie piosenek - gdyby nie my, w autobusie panowałaby cisza, jak makiem zasiał, a tak to pasażerowie mieli kilka godzin rozrywki! Czas leciał szybko, dopóki nie nastała noc. No i się zaczęło... Jakby się tu wygodnie ułożyć i co zrobić z nogami? Czy wypada zasnąć na ramieniu koleżanki/kolegi? Wypadało. Sen wziął górę i w efekcie spaliśmy jedno na drugim, oprócz tego, co siedział przy oknie. To póki co mój najdłuższy wyjazd. Trochę samodzielności nie zaszkodzi. Przyznam nawet, że podobało mi się takie życie i dopóki miałam pieniądze, mogłabym tak funkcjonować. Na początku było trudno. Nasze obawy dotyczyły głównie nowego nieznajomego miejsca oraz przyszłej pracy. Czy trafimy do firmy? Jaki będzie nasz szef? Czy się z nim dogadamy? Niepotrzebnie się martwiliśmy. Poszukiwanie naszego miejsca pracy zajęło kilka godzin, lecz okazała być się to niezła zabawa w podchody! Mieliśmy tylko niedokładną mapę miasta i rozkład jazdy tramwajów, lecz intuicja doprowadziła nas do celu. Międzyczasie poznaliśmy z grubsza kulturę i zachowania rodowitych Niemców. Osobiście jestem zachwycona ich otwartością, wyluzowaniem i poczuciem humoru, lecz wiadomo, trafi się czasem jakaś czarna owca. Już pierwszego dnia miałam z takim typem do czynienia. Całkiem młody pan przechodzący chodnikiem tuż obok mnie, jasno dał mi do zrozumienia, ze mnie nie lubi. Przypuszczam, że byłam przypadkowym punktem rozładowania emocji, no i dobra. Niech sobie poprzeklina.


Drugi dzień rozpoczął się dla nas dosyć wcześnie. Budzik o godzinie 7.30 miał być ostateczną pobudką i tak już do końca naszych dniu w Bielefeldzie. W małym pięcioosobowym gronie przyjęło się, że chłopcy z rana robią śniadania, a dziewczyny (z racji tego, że wcześniej kończyłyśmy pracę) przygotowujemy obiady. Pierwsze posiłki dnia były w miarę zróżnicowane, czego nie można powiedzieć o obiadach. Przez dwa pierwsze tygodnie żywiliśmy się kurczakiem, ryżem i warzywami; ryżem, kurczakiem i warzywami; warzywami, kurczakiem i ryżem. Zazwyczaj składniki te przybierały postać risotto. Żeby zaoszczędzić wody, płynu do naczyń i czasu, jadaliśmy z jednego wielkiego półmiska. Opcja ta została wykluczona, dopiero kiedy odkryliśmy mrożone pizze z Lidla i zmieniliśmy jadłospis. Mrożonka za 1 euro to luksus, więc zagościła na naszym stole do końca wyjazdu. Ale żeby nie było tak nudno i standardowo muszę wspomnieć o jednym nieodłącznym elemencie tamtejszej kuchni (czyt. pomieszczenia). Specyficzna woń - czuć ją było tylko i wyłącznie, kiedy otwierało się drzwi prowadzące do kuchni oraz po wyjściu z niej, kiedy to ubrania i włosy były przesiąknięte zapachem ryby z oczami smażonej na czarnym oleju. Kiedy człowiek wyszedł spod prysznica lepiej, żeby nagle nie zgłodniał, bo będzie się musiał myć jeszcze raz. A wszystko za sprawą czarnoskórych lokatorów naszego schroniska, których przysmakiem były owe ryby z oczami.



Praca w firmie Neue Westfalische była strzałem w dziesiątkę! Przez dwa miesiące wałkowaliśmy język angielski, aby móc porozumiewać się z szefem, po czym okazało się, że nasz szef z angielskiego najlepszy nie jest. Stosowaliśmy zatem język niemiecko-angielsko-migowy i przyznam, że większych problemów z komunikacją nie było. Każdy z nas dostał swoje stanowisko z komputerem i minimum dwoma monitorami oraz tutoriale do wykonania. Osobiście zrobiłam trzy, co i tak pomogło mi nauczyć się programu Illustrator, ale później przerzuciłam się na edycje kodów HTML. Tak mniej więcej razem z koleżanką zmieniłyśmy wygląd szkolnego bloga. I tak codziennie przez piec dni w tygodniu, po 5 godzin siedzenia przy biurku, ale w towarzystwie szefa rozdającego czekoladki i głośno śpiewających sobie współpracowników praca to sama przyjemność.








Wydawać by się mogło, że wpadliśmy w rutynę. Śniadanie, praca, obiad, spać. Na szczęście weekendy mieliśmy wolne! Sobota i niedziela były dniami długiego spania. Nigdy jeszcze nie spałam tak długo, chyba że po jakiejś imprezie. Tutaj imprezowaliśmy we własnym gronie. Długie wieczorki szczerości bardzo nas przed sobą otworzyły. Oglądanie filmów do późna zawsze kończyły się niekontrolowanym zasypianiem. Niekontrolowane spanie dopadało nas również w tramwajach i autobusach. Dopiero teraz odkryłam, jakim jestem śpiochem. Soboty poświęcaliśmy na zakupy. Jak w tygodniu kupowaliśmy wyłącznie jedzenie, tak w weekendy szwendaliśmy się od sklepu do sklepu nieważne jakiego. Pod koniec mieliśmy już swoje ulubione miejsca, gdzie asortyment nas zachwycał! No dobra... Tylko mnie i koleżankę, bo chłopcy chodzili za nami posłusznie i nosili nasze bagaże bez słowa sprzeciwu.



Bielefeld jest ogólnie brzydkim miastem. Poza zabytkowym ratuszem, kilkoma fajnymi sklepami, wypasionym basenem i rewelacyjną komunikacją miejską nie ma tu nic ciekawego. W niedziele wszystko jest pozamykane, więc z góry byliśmy skazani na siedzenie w schronisku. O dziwo nuda nas nie dopadła. Nawet bezczynne leżenie w łóżkach uważaliśmy za ciekawe i produktywne zajęcie. W pewną niedziele pod wieczór wybraliśmy się do pana kierownika domku studenckiego na mini party. Muzyka, czipsy, bilard i czego nastolatkom więcej do szczęścia potrzeba? Innym razem odwiedziliśmy miasto Paderborn. Tam się dopiero zrobiło zakupy! Miałam tak obładowany plecak, że biedny nie wytrzymał i zmuszona byłam kupić nową dużą torbę! Główna ulica tego miasta to istny raj dla zakupoholików. Polecam na gorąco! Nie obyło się bez zwiedzania, ale kto by narzekał, wiedząc, że za chwilę pojedziemy na swoisty obiad. Faktycznie był to najlepszy posiłek, jaki miałam okazję skonsumować przez te trzy tygodnie. Frytki, kurczak w sosie słodko-kwaśnym, sałatki full wypas, sushi, a na deser owoce, lody i kawopodobne cappuccino! A to wszystko za jedyne 10 euro! Płacisz i jesz do syta, na cokolwiek masz ochotę.


Nie powiem, żeby nas tam rozpieszczali. Nie byliśmy też traktowani jako tania siła robocza, ale po prostu goście z Polski. Praktykanci, których trzeba przywitać, pokazać trochę świata, a później niech sobie robią, co chcą. To było fajne, bo mieliśmy możliwość zwiedzenia kilku muzeów, poznania nowego miasta, a nawet gościliśmy w ratuszu na spotkaniu z panią wiceprezydent! Ostatnim punktem wyjazdu były odwiedziny w naszej szkole partnerskiej i uczestnictwo w lekcjach naszych niemieckich rówieśników oraz podsumowanie praktyk. I tu się przydał nasz angielski!





21 komentarzy :

  1. Wow, super i trochę zazdroszczę! Na pewno to niezła przygoda, no i również doświadczenie, które można gdzieś tam dopisać do CV :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo czyli kochana już wróciłaś, to wspaniale. Przeżyłaś niesamowitą przygodę, zdobyłaś cenne doświadczenie i cudownie spędziłaś czas. Ale mieliscie ciekawie tam, rozbawiło mnie to zdanie z tym kurczakiem, ryżem i warzywami :D

    Ależ słodki reniferek <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Cytat piękny i prawdziwy. A takie praktyki to skarb! Jest co do CV wpisać :-)

    weronikarudnicka.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. jeju taka "wycieczka" to sama fajna rzecz. Pracowac, zwiedzac i to w takim towarzystwie. Pomimo drobnych niedogodnosci sama bym nie pogardzila takim wyjazdem :D/Karolina

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow! Świetnie, że mieliście możliwość odbycia takiej praktyki! :) Przyjemność i obowiązki w jednym :) Do tego możliwość podszkolenia języka, kto by nie chciał się na taką wycieczkę wybrać ;) Na przyszłość już macie bogatsze CV, same plusy z takiego wyjazdu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Moim zdaniem o KISS nie można nigdy nie słyszeć (podobno są takie przypadki, lecz ja na szczęście ich nie znam).

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałaś naprawdę ciekawe przygody, większości z nich nie każdy będzie w stanie doświadczyć, ale na przykład przygoda z typkiem na ulicy który ewidentnie miał zły dzień to może nie być najlepsze wspomnienie :) tak czy owak cały ten wyjazd i praktyki to rzecz, której można pozazdrościć. Na pewno będzie to długie, miłe wspomnienie, wnioskuję to po uśmiechach na zdjęciach :)
    pozdrawiam cieplutko myszko :*
    ayuna-chan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. O kurczę, ale Ci zazdroszczę! Twoja opowieść bardzo mnie urzekła, widać że mieliście dobrą zabawę :D Poza tym mam sentyment do długich podróży autobusami, no i lubię poznawać ludzi z innych krajów. Me serce aż się rwie na takie praktyki (no, gdybym tylko ogarniała czym jest enigmatyczny hateemel... jeśli chodzi o grafikę, to ja leżę)!
    I jak dorosnę, to też chcę mieć szefa, co by mi czekoladki dawał. A co.
    Chwała!
    B.

    OdpowiedzUsuń
  9. Takie praktyki to świetna sprawa. Fajnie,że mogliście je odbyć, ponieważ maja one w sobie dużo plusów. Na pewno zdobyłaś doświadczenie i myślę,że przez taki wyjazd można sie również bardziej usamodzielnić. Wolne weekendy na pewno wam sprzyjały. Z tego co zauważyłam, dzięki nim mogliście spędzić czas według własnych upodobań. To,że miasto w którym się zatrzymaliście nie jest ładne, mnie nie dziwi. Można było się tego spodziewać. Za to mieliście okazję miło spędzić czas, w różny sposób. Sama chętnie pojechałabym na takie praktyki.

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetnie, że udał się Wam ten wyjazd zawsze to coś nowego. Mogłaś zobaczyć jak to jest za granicą pracować i żyć. Marzy mi się mieszkanie za granicą ale bariera językowa mnie przeraża. Dobrze, że było Was tam więcej to zawsze raźniej. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. mama mówiła że wysłałaś mi pocztówkę, dziękuję! :) jak wrócę do Polski to będę mieć miłą niespodziankę jak ją zobaczę :*
    fajnie,że pojechałaś bo tego co tam przeżyłaś i zobaczyłaś nigdy nikt Ci nie odbierze! ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. O matko ale MEGA MEGA zazdroszczę :D
    uwielbiam niemcy i mogłabym w dojczlandi spędzić cale życie, wiec jesteś moim zdaniem szczęściara :)
    plus skojrzyło mi sie to z taka dłuższa kolonią połączoną z pracą z fajnymi ludzmi, więc jeszcze bardziej moge zazdrościć
    jak w ogóle udało ci sie załatwić taki staż?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i jeszcze zapomniałam NOWY WYGLĄD BLOGA JEST ŚLICZNY
      jak weszłam przez chwile zastanawiałam sie czy nie pomyliłam blogow i to na pewno ten twój potem dopiero skumałam, że jestem we właściwym ale odnowionym miejscu ;)

      Usuń
  13. Fajne są takie dłuższe wyjazdy, dają namiastkę prawdziwego, samodzielnego życia :) ale bez pieniędzy ani rusz, kiedyś wybrałam się z koleżanką do Zakopanego i niespodziewanie wypadło że musiałyśmy zostać tam dłużej niż było w planach. Pieniądze się kończyły i zaczęło się oszczędzanie (dieta z jabłek haha), mimo wszystko bardzo fajnie wspominam ten wyjazd :)

    OdpowiedzUsuń
  14. W pewien sposób była to taka "wyprawa życia" póki co i wiele się tam nauczyłaś. O to chyba przecież chodzi:)

    OdpowiedzUsuń
  15. ooo jak ja zazdroszczę takich praktyk! oddałabym za nie wszystko! <3
    masz mój list? :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Fajne takie praktyki w Niemczech. :) Sama chciałam jechać na takie praktyki. ^^ Z moim niemieckim dogadałabym się ze wszystkimi bez problemu. :D

    OdpowiedzUsuń
  17. Zacna rzecz te praktyki,to musiały być naprawdę świetne chwile, no i do tego doświadczenie. Szef rozdający czekoladki,lokatorzy przygotowujący śmierdzącą rybę,szał zakupów,impreza w domu studenckim...wszystko brzmi jak świetna przygoda i chętnie bym na coś takiego pojechała:D Heh, sęk tylko w tym,że w kodach HTML nie orientuję się w ogóle,tak samo jak w informatyce:D No i po niemiecku ani be,ani me, uczę się bowiem hiszpańskiego.
    Fajnie, że już wróciłaś, no i oczywiście, że tak dobrze się bawiłaś:)
    Pozdrawiam ciepło!
    P.

    OdpowiedzUsuń
  18. Świetnie, że szkoła dała Wam taką okazję! u mnie w liceum były organizowane jakieś wymiany, ale to raczej na tydzień góra dwa, więc nie zdążyło się za bardzo nic zobaczyć, a już na pewno poznać obcą kulturę i życie tych ludzi... Na studiach jest erasmus, ale tyle z tym problemów, że się nie skusiłam :p
    PS Bluza z reniferkiem- boska! <3

    OdpowiedzUsuń
  19. Ekstra! Zazdroszczę takich praktyk. Jak się wkręciłaś w to? Ja miałam ogromne problemy, żeby w Warszawie znaleźć sobie miejsce do odbycia praktyk, a co dopiero wyjazd... :D

    OdpowiedzUsuń
  20. Super tak wyjechać na praktyki do zagranicy. Nie tylko daje doświadczenie zawodowe, ale również możliwość zwiedzenia kraju. Niemcy są z pozoru mili. Być może ten pan, o którym była mowa w tym wpisie miał po prostu gorszy dzień :D Ja akurat znam niemiecki. Nie miałem nigdy okazji pojechać do Niemiec, ale kiedyś może się wybiorę. Bardzo mi się podoba podanie kawy :) Jak to się mówi, co kraj to obyczaj, więc każda restauracja lub kawiarnia ma różne formy podawania kawy, choć włosi piją kawę cappuccino do południa, które przygotowuje się na bazie espresso i spienionego mleka. Często bariści robią różne ozdoby np. serca. Bardzo mi się podoba opis Pani podróży :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

1 komentarz tutaj = 1 komentarz na Twoim blogu!
Dziękuję ♥

Create your space © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka